poniedziałek, 28 stycznia 2013

Załoga!


Sernik
   Jak już nadmieniałem na forum gremialnym weekend był dość aktywny.
W piątek w trakcie powrotu z Ostrowa dostałem wiadomość, że trening na 20.30 sie nie odbędzie.
Prawie zdążyłem zatem na ten o 18.30. Fajnie było. Po treningu sekcja Progressowców organizowała urodzinową imprezę, rozpoczętą nastrojowym pokazem slajdów od historii po spojrzenie w nadchodzący rok. Nawet nie wiedziałem, że kumpluję się z tak znakomitymi budowniczymi historii wrocławskiej wspinaczki. Łezka się ponoć niejednej
  zakręciła.
Wieczór spędziłem zatem przy kawie i gitarze- tylko musimy wreszcie zrobić jakiś śpiewnik dyżurny scianowo-pijacki... niech lezy pod ladą . Może mieć logo tarnogaju na okładce, to będzie pasował do wyposażenia:)

Zjawy
   Do domu wybrałem się chyba gdzieś koło drugiej, bo w sobotę znów impreza.
Wcześniej trening i szukanie prezentu po wrocławskich sklepach. Bardzo fajny statyw znaleźliśmy. Nie aż taki idealny jak proponował Bodzio, ale za to w budżecie się zmieścił i, wg mnie, jest super wspaniały . Siostra powiedziała, że tylko tego jej do zestawu brakowało i cieszyła się bardzo.
Wieczór upłynął przy wiśniówce, piwie, czymśtam z colą i zabawie nową zabawką. 
Robiliśmy zdjęcia duchów, ale że zaczęliśmy już po dwóch butelkach, więc od początku jakoś wyników nie było. Za to zabawa wesoła. Wika też ma nowy aparat  Sprzęci się nam wokoło. 
Resztę towarzystwa rozwiozłem do domów około 5AM. Nie opłacało się już kłaść, bo o 8 miałem się na gaju meldować po załogę.
Plan był, żeby umyć samochód jeszcze i zaopatrzyć w zdobyczną naklejkę tarnogajową, ale czasu brakło na takie pierdoły. Dziewczyny stanu środka transportowego na szczęście nie komentowały 

Popakowałem się starannie do pożyczonego plecaka na skarby, zrobiłem gorące napoje do termosów i kanapki z resztek imprezowych. Chwilkę jeszcze miałem, więc odpaliłem kompa, przez co ominęła mnie planowana na śniadanie jajecznica (bo nie zdążyłbym już jej zrobić i się wykąpać jednocześnie. Na śniadanie zatem miałem chrupiący od niedogotowania ryż z jogurtem (tak, przeterminowanym ;)) :DDD.
Za to na miejscu stawiłem się przed czasem, mimo, że oczywiście nie udało się pojechać najkrótszą drogą. Następnym razem już trafię bez problemu.

Do wozu!
   Z załogą w srebrnym czołgu, gps-em na szybie i świetnym nastrojem ruszyliśmy w góry. Po drodze zwiedziliśmy pewne przytulne mieszkanko w Dzierżoniowie, zapewniając sobie paliwo na stok, o smaku aroniowym ponoć. Uzupełniło ono zapas herbaty z rumem (lub odwrotnie- rumu z herbatą. Nie sprawdzałem, bo prowadziłem).
W Janskich zaparkowaliśmy koło oślej łączki, dziewczyny dostały klucze do auta i poszły szukać przystojnego instruktora od deski, a ja przytroczyłem narty i buty do plecaka ze skarbami i potrekkowałem w górę, do gondoli.
Troszkę obawiałem się jak to będzie po dwóch latach bez desek na nogach, szczególnie, że kompletnie nie wiedziałem jak wyglądają trasy. Opisy na tablicach organizacji ruchu narciarskiego też nieco mąciły obraz- punkty za zjazd daną trasą(i co, bramki przy każdym zjeździe?? a jak się rozgałęzia?), osobna opłata za gondolę, i takie tam. Było dobrze, i normalnie
  Zapytałem jakichś Polaków, jak to wygląda na górze. Polecili kupić pod kasą karnet do końca dnia i się nie przejmować. Oni tak zrobili.
Karnet do końca dnia kupiłem pod kasą, oczywiście od Polaka 

Blondynki. Warkocze. Śnieg. 
Nordycki raj 
   Pięknie było. Specjalna kolejka dla singli (sic!) posuwała się zawsze dość szybko więc troszkę zdążyłem pojeździć. Pewnie w towarzystwie byłoby jeszcze przyjemniej, ale co zrobić. Może następnym razem.
Na początek zrobiłem czerwoną/niebieską żeby sobie w ogóle przypomnieć jak się jeździ, potem dwa razy czerwoną na rozgrzewkę (bardzo mi się spodobała) a potem wskoczyłem na czarną, pospeedować. 
Wyglebiłem się raz- przy pierwszym zjeździe czarną.
Ale ludzie pięknie jeżdżą. Ja pewnie wyglądam jak pokraka na stoku.. Co tam, ważne, że jest zabawa. Aparatu nawet nie zabrałem. Pogoda i warunki były świetne. W ostatniej godzinie zaczęło mocniej wiać i zacinać śniegiem. Do jazdy w zupełności wystarczyły okulary, gogle spokojnie spały w plecaku.
W nogi dość ciepło a przede wszystkim sucho, buty wygodniejsze niż wspinaczkowe, w plecaku wszystko co potrzebne nawet jakbym zostal na osiem godzin na stoku, albo i zgubil sie we mgle na dzien czy dwa:D, kask grzal ale nie przepacał, kominiarka i buff chronily przed zacinajacym sniegiem, IDEALNIE.
Tylko pas biodrowy w plecaku mi się troszkę popsuł, ale w zjeździe nie przeszkadzało, bo plecak wąski i wysoki.
W gondoli nie było się czym lansować, bo spodnie stare i najtańsze możliwe, softshellik styrany do rozpadu, za to może chociaż wyglądałem jak stary wyga. hehe. Wspaniałego, niebieskiego packlite'a nie ubierałem, bo sucho było, a co się ma przecierać na śniegu. W plecaku jeździł.
   Po zamknięciu wyciągu znów narty na plecy. Podobają mi się narty przy plecaku. Nowa husaria  Trekki na nogach, kije w rękach i skrzydła przy plecaku. Bieszczadzkie Anioły.
W drodze powrotnej na szczęście jechaliśmy cały czas głównymi drogami. Ślisko nie było bardzo, tylko ciemno i padało. Żeby nie przysnąć opowiedziałem Sabrinie(!) conieco o mojej przefajnej rodzince. Chwaliłem się znaczy. Dojechali, rozwieźli, rozpakowali i spać. Jak dobrze, że w poniedziałek nie musiałem wstawać.
A dziś trening na 20.30 
Aaa.. na czarnej widziałem jak gość pocinał w turach pod górke.. ciekawe jak się na tym zjeżdża. Muszę spróbować koniecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz