czwartek, 20 grudnia 2012

Bakcyl


Jakie to dziwne. Zadzwoniła Taka Jedna. Do kina się nie dała zaprosić, a zadzwoniła. Po co, tego nie wie nikt. Pogadać pewnie. Albo co. 

   Przedwczoraj pracowaliśmy na rusztowaniu 6 metrów nad ziemią, nad nami stalowe kratownice konstrukcji dachowej. Tak zwana Sala Balowa. Przerwa. Kiero jak zwykle odpala. Śmierdzi. 
Troszkę nabrałem dystansu i oparłem się o (jakby wam to w skrócie...) ...rurę. 
Moc drzemie, dłonie zaciskam, i się zgina (w sensie, że się podciągam ;)). 
"A wymyk zrobisz?" bucha na mnie kiero. "Ja, jak miałem 45 to robiłem"
Nie wiem, w liceum nigdy nie zrobilem. To robie. Zrobilem. Pff. O co tyle hałasu. Przecież on sam się robi. No to zrobiło się kilka.
Chłopaki żądni rozrywki, ale jednemu łokieć, drugi ma buty za ciężkie, trzeci jutro rano spróbuje. Się nie zgina.

   Mi dzisiaj też się nie zgina, po wtorkowym basenie chyba mnie przewiało trochę, i kuruję się pod czujnym białym okiem pani Polopiryny. Do jutra przejdzie. Dziś nie trenuję.

   Golić mi się nie chce, a jak zbój wyglądam już. Wypakować plecaka też- wyciągnąłem tylko na bieżąco potrzebne graty. W ogóle to jak plecak otwieram po tygodniu na wygnaniu, to bucha z niego kłąb dymu. Nie wiem co pali kiero, ale śmierdzi jak (fachowe określenie budowlane którego zdarza mi się użyć w pracy).
W pokoju przechowalnia się robi. Rower z ulicy przywędrował chwilowo w ciepło i oparł się pedałem o kanapę. Statyw celuje rybim okiem w drzwi do sąsiada.
Kawał sklejki do zrobienia campusa stoi jak wyrzut sumienia.
Na biurku przytulają się do siebie kubki po herbacie z miodem i cytryną.
Na nocnej szafce wielki słój miodu z prawdziwej pszczoły.
Zakładam, że to Wina Choroby i zlewam dzisiaj. Jutro się zerwę bo po co odsypiać, i ogarnę.
I powspinam.
I kurtkę odbiorę co już zaklepana.
A dzisiaj hoduję bakcyla.
Byle do Piątku.

niedziela, 16 grudnia 2012

Dzikus


   "Ale się dzisiaj narąbałem!" 
Status ponoć bardzo popularny wśród młodzieży na naszym ulubionym portalu społecznościowym. 
Z nieśmiałym uśmiechem dołączam dziś to tego, z pewnością przesympatycznego, grona. 

   Przełamywanie oporu martwej materii za pomocą ciężkiego topora ma w sobie jakiś pierwotny urok. Magię. W momencie, gdy wielki pień pryska na wszystkie strony po jednym uderzeniu, czuje się wszechmoc. Chwila zaciśnięcia dłoni na stylisku przed zamachem, palec wskazujący i kciuk lekko ocierający się o głowicę, napięcie mięśni pleców w oczekiwaniu na ten jeden precyzyjny ruch... tak powinno się uczyć pojęcia "energia potencjalna". Budzi się duch woja, dzikusa walczącego na topory, nordyckiego boga.
Zdjąć koszulkę i mięśniami wygrywać pochwałę wysiłku fizycznego.
Spływając potem, zatracić się w miejscu, chwili, najprostszym z możliwych zadaniu. Unieść i uderzyć. Obrócić, unieść i uderzyć ponownie. Sęki są błogosławieństwem, powodują, że nirwana trwa, zapobiegają zbyt szybkiemu spełnieniu. Zwiększają napięcie oczekiwania na finalny trzask i deszcz szczap sypiący wokół.Potęgują zadowolenie z najmniejszego pęknięcia między splątanymi włóknami przeciwstawiającej się tkanki drzewa.

Największe pniaki skończyły się za szybko. Bez większego sensu porąbałem też te małe, które do kominka weszłyby w całości. Niedosyt. Z dwojga złego, lepszy niedosyt.

   Powdychałem jeszcze z nostalgią zapach impregnatu, obejrzałem nowe zabawki Taty, jego kilka bieżących projektów, kilka moich już prawie zapomnianych, czekających na powrót do domu... drewniany kajak od 10 lat ze zrezygnowaniem wyczekujący napływu weny... Drewnodłubanie. Lubię to!

Dobrze w domu. Ciepło.

niedziela, 9 grudnia 2012

Obcy.


   Wczoraj wymieniliśmy się ze szwagrem koszulami. Wreszcie mam kilka prawie dobrych, bo jakoś poprzednie wiszą na mnie jak na strachu na wróble  Dzisiaj ten cały nabój zacząłem rozwieszać na wieszaki.. i stwierdziłem, że przymierzę, a co! Dawno nie stałem przed lustrem. Może i stałem, ale nie patrzyłem.. patrzyłem, ale nie widziałem  
   Zmieniłem się. Koleżanka na wczorajszej imprezie powiedziała, że nie poznałaby mnie na ulicy. Może coś w tym jest. Zrobiłem sobie zdjęcie. Faktycznie jakiś obcy facet. Nawet w okularach, a co dopiero jakbym soczewki założył. Dodam nieskromnie, że ze zdjęcia w samych spodenkach jestem zadowolony  no.. zdjęcie jak zdjęcie  ale model..  Żeby tylko te ściany puszczały wyżej.. O 16 na panel  
   Miłego dnia!

czwartek, 6 grudnia 2012

Błazen


Jakby ktoś się zastanawiał, co tam u mnie słychać, to proszę bardzo- oto, co:

Poniedziałek- Błazen wkracza na scenę. Spękane palce.

Czytaliście może kiedyś któryś z serii kryminałów pana Gordona o gildii błaznów? Bardzo mi się spodobał pomysł takiej organizacji. Malowniczy i intrygujący. Jak zobaczyłem w Skalniku pewne rude, zamszowe butki z maską błazna, pokochałem je. Po pierwsze dlatego, że były wygodne, całkiem jak nie wspinaczkowe. Po drugie, że mi się skojarzyły z głównym bohaterem rzeczonych powieści.

Postać z tła dworskich intryg, lekceważony akrobata, którego zawodem jest ośmieszanie się i rozśmieszanie gawiedzi. Błazen, jednym słowem. Jednocześnie szanowany członek bractwa, z ostrym umysłem, kierowany w miejsca, gdzie intelekt przysłużyć się może gildii. Fajnie byłoby mieć do kompletu jeszcze wesołe spodnie, ale buty robią robotę.

.

W poniedziałek byłem na lekcji tańca. Taniec towarzyski. Skakanie po rytmach, melodiach i stylach. Raz od prawej w przód, raz od lewej w tył, wszelkie możliwe kombinacje, które ogarniam na chwilę, na bieżąco, ledwo kojarząc nazwy i nie łącząc ich z krokami, póki nie zobaczę. Jive, fokstrot, walc, merengue i jakieś tam 2 na 1(nie do zrozumienia, bo przecież grają na 4 więc czemu tańczyć na 3 ;))
Zajęcia prowadziła nieco starsza pani, ubrana w czarne lycrowe spodnie z guzikami na łydkach i takich jakby mankietach przy kostkach. Do tego miała jaskrawo żółte baletki i przerysowując tłumaczyła kolejne ruchy zabawnie, acz malowniczo stawiając kroki. Natychmiast uderzyło mnie skojarzenie z błazeńską akademią Gordona i lekcjami prowadzonymi przez podstarzałych błaznów, dla młodych adeptów tej sztuki.

Na tych zajęciach też zauważyłem ze zdziwieniem jakie mam zmasakrowane dłonie. Spękane palce od mrozu, zgrubienia na opuszkach od ściany, zaczerwienione i krwawiące kłykcie, nie mam pojęcia od czego, obgryzione paznokcie (powiedzmy, że od stresu). Nawet przeszło mi przez myśl, że trochę wstyd podawać komuś taką rękę. Jakbym na codzień zajmował się obijaniem facjat w ciemnych zaułkach. Nic to, zacząłem smarować, może się poprawi za tydzień albo dwa.

Wtorek- Mandat za głupotę. Krew z nosa.

Jak sobie przypomnę, to mi się odechciewa na chwilkę wszystkiego. Tydzień człowiek walczy na mrozie, rezygnuje z własnych zajęć, wyjeżdża z domu, od przyjaciół, pracuje żeby mieć na kolejny czynsz i na światło w lodówce, i całe to zaangażowanie w komin. Wystarczy na kilka chwil włączyć internet w komórce. Szkoda gadać
  rachunek przyszedł. 

Już dawno zauważyłem, że gdy jestem przemęczony, a szczególnie niewyspany, muszę się spodziewać krwotoków z nosa. Oczywiście chodzi o sytuacje ekstremalne. Najczęściej zdażało się mi to na kilkudniowych wyczerpujących rajdach, na których bawiłem się świetnie i intensywnie. Od rana do rana. Poza drobnym mankamentem powodującym rdzawe zacieki na ubraniach, nie tracę formy, można powiedzieć nawet, że jestem w trybie bojowym. Miło wspominam te intensywne przeżycia (rajdy znaczy), a do krwotoków jakoś przywykłem. 

Nie, żeby zdarzały się często, ale wiem że bywają 

Luzik, do kieszeni po chusteczki, szybkie zrolowanie tamponu i spacerowym krokiem w stronę łazienki, żeby ochłodzić kark i umyć twarz. 

Po ostatnim aktywnym weekendzie nie było kiedy odespać. Wręcz kumulowało się niewyspanie, choć nie odczuwałem znużenia. Kolejne 3 dni po niepełne 5 godzin snu. Jak za starych, dobrych czasów. 
Oprócz tego aktywności wszelakie i praca fizyczna. No i się doczekałem. Można powiedzieć że swoją krwawicę zostawiam na budowie. Wkładam w pracę, to co mam najcenniejsze, i w ogóle pracuję całym sercem. Może dzisiaj wreszcie odeśpię, bo jutro znowu trening po pracy, a w weekend.. wiecie jak jest 


Środa- Mikołajkowy ekspres wieczorny. Dieta.

W środę pojechałem do Wrocławia. Mamy taką tradycję ostatnio, że organizujemy sobie mikołajki. Wylosowanej osobie robi się własnoręcznie jakiś prezent, na zadany temat. Tematy fajne, inwencja kwitnie, zabawa przednia i pamiątki od przyjaciół wspaniałe. Ci, którzy nie mogą się zjawić (bo na przykład siedzą w Anglii albo innym Heimacie) przysyłają swoje dzieła, a jeśli nie zdążą, to na czas jest zawsze przynajmniej zdjęcie prezentu, który wędruje przez europę.
Bardzo chciałem być, choć na budowie koledzy się w czoło pukali.. jeden wieczór.. taki zmęczony.. bilet drogi.. w piątek pojedziesz.. itp.
Przecież to tylko 100 kilometrów. Wyjechałem pociągiem o 18.30 a wróciłem do Ostrowa o 2.15. Na imprezie byłem jakieś 2 i pół godziny.
Fajnie było. Kolejny niewyspany dzień.
Postanowiłem chwilowo zmienić dietę. Pewnie, gdyby nie to, zasnąłbym na przerwie śniadaniowej.
Dostarczyłem organizmowi kilka zastrzyków energii i pobudzającej kofeiny. Z nosa mi nie leci, dłonie powoli się goją, spać nadal się nie chce..za bardzo. Podziałało. Nawet przez chwilę myślałem, czy nie iść jednak dzisiaj na basen.
Na szczęście jestem racjonalny. Wiem, że muszę odespać. Zaraz pójdę
  Tylko skończę zdanie 

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Weekend

Bogaty weekend. Dwa treningi, w tym jeden w ciemności(bo prąd wyłączyli). Nocne wycie na ścianie przy nowej gitarze. Pieczenie muffinek, przyłożenie pierwsze- waniliowe z czekoladą. Obiad z rodziną w Raggtime. Pieczenie muffinek, przyłożenie drugie- cynamonowe z jabłkiem. Wieczorne bouldery, a na miły koniec dnia chwila z książką. Jeszcze tylko spakować się i o 6 gotowość bojowa pod domem. Co robimy w przyszły weekend?