wtorek, 21 maja 2013

Pięknie we Wrocławiu!




   Kilka miłych doświadczeń ostatnio miałem.
Na sobotniej nocy muzeów posłuchałem sobie sambowych występów żeńskiego zespołu perkusyjnego, niedzielę spędziliśmy na ciepłej skale delektując się wspaniałym towarzystwem i kuchnią niebiańską, a dziś po pracy na styk zdążyłem skorzystać z zaproszenia koleżanki na zajęcia fitness (i, kto by się spodziewał, znów żeński zespół, poza jednym rodzynkiem) :D
Oparzenia słoneczne już prawie nie bolą, budowa w górach nad wodą i w słońcu, dziś na śniadanie ryż z jabłkami, sorbet jabłkowy wychodzi jak marzenie, choć może nie jak sorbet :D
   Z ciekawostek sobotniej nocy jeszcze- znalazłem dwa fajne miejsca na artystycznym Nadodrzu. Planuję ponowne odwiedziny w pracowni ceramiki, żeby wreszcie zrobić wymarzony kubeczek ze wspinaczkowym uchem, a w drugim studio upgrade moich koszulkowych eksperymentów planuję do sitodruków.
Zapowiada się świetna zabawa.
Warsztaty ceramiczne w niedzielę o 12.30
Aaa, kurs bachaty jakiś w niedzielę na 22.30 jeszcze od przyszłego tygodnia.
Salsy wróciły też, dla odmiany w czwartki.
Układa się powolutku tydzień. Normalnieje świat znowu. Miłej nocy :D


środa, 15 maja 2013

Spalony!



Dziś cały dzień na słońcu.

Praca przyjemna. Dwie przymusowe przerwy pozwoliły pobyczyć się na trawie, za to do domu wróciłem o 19 dopiero. W poszukiwaniu mrożonych truskawek na wymarzony sorbet odwiedziłem trzy okoliczne sklepiki. W tym najbardziej znajomym pani ekspedientka z uśmiechem spytała czy mnie kark nie boli, a druga ze zrozumieniem kiwając głową nabiła na kasę dwa jogurty naturalne.. To co im będę mówił, że na sorbet Truskawek nie było. W najbliższej z bliskich przyszłości planuję sorbet jabłkowy- jak tylko jabłka się zamrożą.

Poszedłbym na ścianę ale jutro wczesna pobudka, kark mi świeci tak, że światełka tylnego nie potrzebuję na rowerze, no i ten sorbet.. ile mogą zamarzać jabłka krojone w kostkę?
Poćwiczę w domu trochę. Jak wskoczyłem pod prysznic po robocie, to myślałem, że wrzątek mi ktoś do wylewki podłączył, ale jakoś dało radę. Chyba krem z filtrem muszę nabyć drogą kupna.

Jutro jedziemy do Marciszowa, a to już prawie sokoliki... ciekawe o której skończymy.

Aaa.. plan jest!

Wyjazd weekendowy, pod namiot, w okolice Jawora, do znajomych na ich hektarowy ogródek przydomowy (czyli zaplecze socjalne zacne), nocne ognisko z szykanami, wspinanie w piachach ale świetnie obitych, gęsto, taki wyjazd na zwiedzanie. Topo na stronie http://www.piachy.eu/

Przemyślcie, coś zaplanujemy.

Tymczasem idę sprawdzić jabłka.

niedziela, 12 maja 2013

Skarby.


   Schowek mi się w samochodzie nie domykał. Od nadmiaru.

Ignorowałem, ile mogłem, ale w końcu przyszedł ten czas, że trzeba było przetrzebić zawartość. Większość- oczywiście- śmieci, ale wśród stosów wydruków, rysunków, notatek i rachunków, schował się plik złożonych w pół kartek. Takie tam. Niby nic szczególnego.
   Słyszeliście kiedyś o restauracjach, w których serwuje się dania w ciemności?
Idea polega na tym, że wraz z utratą jednego zmysłu, wyostrzają się pozostałe. Tak niecodzienny posiłek spożywa się palcami, by doświadczyć kulinarnych wrażeń w zupełnie odmienny sposób, a z przygody tej wynieść nie tylko niezapomniane smaki ale i zaskakujące wnioski o konsystencjach, lepkościach czy strukturach potraw. Może też trochę, żeby oka widelcem sobie nie wybić.
Ponoć elementem zabawy jest również zgadywanie co się jadło, bo dania są niespodzianką szefa kuchni. Gości obsługują niewidomi kelnerzy, albo tacy w noktowizorach. Ciemności kompletne. Romantyczne ponoć. Do wyobraźni w każdym razie przemawia.

   Research robiłem, strasznie daleko i drogo, z tego co pamiętam, ale przecież czego się nie robi..
Głupie to było i oczywiście nie wyszło, z różnych względów, ale starałem się
Nawet taki śmieszny dywan był z, jakby, dwucentymetrowych dredów, i stolik okrągły jak w restauracji o co niełatwo jak się okazuje. Jedzenie za to...
Jak dla mnie, było boskie. Nawet dość malownicze w świetle, zagadkowe i pyszne. Fakt, że pracochłonne trochę, ale efekt do dziś pamiętam jako najlepszy obiad jaki przygotowałem. Ever! Może i źle pamiętam. Pamięć różne cuda wyczynia. Wczoraj usłyszałem, że wspomnienia najmocniej wiążą się z wrażeniami węchowymi. No więc może mi dobrze pachniał, i zapamiętałem.

   A te kartki to były notatki z przygotowań. Przepisy, z których po twórczej syntezie powstały wspaniałości na talerzach. Plan. Żenujące lekko, ale takie już są wspomnienia czasem. Moje dość często chyba nawet. Naiwne do ścisku gardła.
Schowam je głęboko. Kiedyś się przydadzą może. I może znowu coś ugotuję. Pewnie jakieś okazje będą.

piątek, 3 maja 2013

Coś puszcza.



   Ostatnio sunąłem sobie przez wrocławską korporację windą. Ze mną dwóch wyrobników sukcesu, w wieku produkcyjnym (czyli w okolicach mojego) tocząc lekką dyskusję o jeździe tramwajami. 
Ujęło mnie stwierdzenie na temat wiosennych studentek brzmiące "ja w drodze do pracy kilka razy zdążę się zakochać!" 
Wiosna. Niby nic, ale zieleni się wszystko.
   Dziś stałem sobie na murach twierdzy z zamierzchłych czasów (swoją drogą taki tekst na tablicy informacyjnej powala, mój głód wiedzy historycznej został.. podrażniony ;)) podziwiając górski krajobraz i moknąc w deszczu.
Niby mury wysokie, niby wszystko spływa, bo kurtka nowa, niebieska i szczelna, ale jakoś tak..
Rozprasza się człowiek. W trakcie spaceru na zamek ponosiłem sobie aparat a jedynym efektem był ubaw, gdy okazało się, że chcę zrobić zdjęcie nie mając karty w środku.
   Pewnie jeszcze większy ubaw byłby, gdyby aparat nie mówił, że karty nie ma, co było standardem w oprogramowaniu seryjnym. Już ze trzy lata temu wrzuciłem zhackowany software, a przydało się dopiero teraz.
Wiosna.