wtorek, 3 września 2013

Bąble



   Wczoraj była jesień. Pani w sklepie powiedziała, że to nie może być prawda, ale fakt faktem. Zimno, mokro, wiatr silny i porywisty. Burzowo.
W niedzielę niefrasobliwie wszedłem do "Taniej książki" i jak zwykle nie powstrzymałem się od odciążenia portfela. Wyszedłem z sześcioma dość pokaźnymi pozycjami, które teraz w formie wieży zdobią starą wojskową skrzynię stojącą przy łóżku. Poza tym skorzystałem z fajnej promocji na audioteka.pl i całkiem za darmo dostałem kilka bardzo fajnych audiobooków. Wszystkie już kiedyś czytałem, ale chętnie wrócę.
   Wczoraj zatem, w ten ziąb i słotę zaparzyłem kubek mocnej, słodkiej herbaty, do której dorzuciłem jak nigdy plasterek cytryny i zasiadłem przy biurku.
Podelektowałem się chwilą spokoju i gorącym naparem po czym postanowiłem przezwyciężyć. Właśnie że nie jesień, właśnie że pójdę i wakacje się skończyły! Nie ma lenia.
Poszedłem pobiegać. Pojechałem znaczy. Rower błotniki ma przełożone jeszcze ze starego podtramwajowego więc kałuże niestraszne.
   Ciemno się zrobiło już jak skończyłem muzykę wrzucać i playlisty tworzyć. Jakoś nie ogarniam w samsungach tego, mogłoby się automatyzować jakoś, albo interfejs przez pc-ta jakiś być mógłby.
Plan był żeby po bieganiu jeszcze na basen skoczyć, więc plecak ze skarbami skompresowałem maksymalnie, zieloną strzałę zakotwiczyłem pod latarnią i ruszyłem na ścieżki. Skrócone całkowicie szelki i pas biodrowy przykleiły mi backpacka do ciała. Softshella przytroczyłem z boku a czołówkę wsunąłem na wszelki wypadek do kieszeni. Energetyczna muzyka w uszach współgrała z niespokojną przyrodą, wiatr burzył krew i na bieżąco suszył koszulkę a lekka mżawka chłodziła rozgrzaną skórę. Czułem się całkowicie samowystarczalny fizycznie i psychicznie, ze spokojem w głowie kontrastującym z otoczeniem oglądałem świat jak z wielkiego bąbla. To oderwanie potęgowały psujące się słuchawki, wydające dość nieziemskie dźwięki, aranżujące na swój sposób znane utwory, zwykle udostępniające moim uszom jakiś tylny kanał bez wokalu, albo tylko z sekcją rytmiczną. Jak na złość nie słychać było też informacji z gps-a więc tempo i dystans były wielką niewiadomą. Na ostatnim kółku wydłużyłem krok, żeby ten mój świński truchcik cokolwiek zaczął przypominać i nagle zrobiło się całkiem nieziemsko. Zacząłem płynąć nad ścieżką lekko bujającym rytmem, czułem jak wszystkie mięśnie pracują w takt kroków i łykam metry ciemnych dróżek. Do tego słuchawki, plecak, ciemność, wiatr, deszcz. Bąbel.
   Z chłodnego prysznica podjechałem do aquaparku wchłonąć nieco ciepła. Na torach zewnętrznych pustki, woda ciepła, wiatr chłodny, aż się przypomniały magiczne nocne kąpiele w jeziorach na obozach harcerskich. Generalnie basen to fajne miejsce do myślenia. Monotonne ruchy mojego rekreacyjnego pływania pozwalają myślom błądzić w przeróżne zakamarki jestestwa. Płytko na szczęście bo i niewiele do zgłębiania. W wodzie bąbel wytwarza się automatycznie. Woda tłumi większość zmysłów, stępia wrażenia i dystansuje od wszystkiego. Może dlatego jakoś nie widzę większego sensu w chodzeniu na basen grupowo. Owszem, miło bardzo, można w przerwach kilka słów zamienić, ale ciągi myślowe mi to zaburza i w rozmowach, możliwe, bywa to widoczne. Palnę coś wynikającego z przemyśleń trwających kilka długości basenu, a że skojarzenia miewam niestandardowe, to i ciągi bywają zaskakujące.
Generalnie pływanie z interakcjami mi się mało kojarzy. Kiedyś w Ostrowie pracowałem chwilowo, więc tam na basen chodziłem i zdarzyło się tak, że na sąsiednim torze jakieś rozszczebiotane panny pływały. Dwie ich było, i jak poniewczasie się zorientowałem, zainteresowane chyba. W każdym razie jedna z koleżanek "zgubiła" zegarek do szafki na głębi przed moimi oczami. Kompletnie nie zarejestrowałem faktu jako zaproszenia do konwersacji, akurat w ciągu byłem, możliwe że myślowym nawet, więc zanurkowałem, wyciągnąłem rzeczony i przypiąłem do słupka startowego zanim koleżanka nawrót zdążyła zrobić. Wróciłem na tor i kontynuowałem pływanie. Szkoda w sumie, bo jakoś tam samotnie było, nawet pary na kursie tańca który zapełniał mi wieczory nie miałem. Jak widać, w kontaktach z piękniejszą częścią społeczeństwa jestem nieogarnięty, bez refleksu, niezdarny i generalnie niemrawy. Zwykle jak mi zależy żeby było fajnie, to niechcący depczę po nogach, gadam głupoty (duużo głupot), albo żeby nie gadać głupot, nie mówię nic :D Wybaczcie i weźcie pod uwagę ;).
   Bąble miewa każdy chyba. Czasem obserwuję, szczególnie u bliższych znajomych. Fajni ludzie, z którymi nawet mi po drodze światopoglądowo, ale jakoś się nie składa, żeby rozwinąć przyjacielską relację- zwykle ze względu na czas, odległość czy tym podobne czynniki zewnętrzne. Szkoda mi bardzo, zdaje się, że wzajemnie równoległość naszych bąbli wyczuwamy, ale... ostrożność wygrywa. Są na szczęście też ludzie których bąble wręcz zasysają a w każdym razie przenikają się z moimi a to ze względu na specyfikę danej osoby, a to na długoletnią znajomość, czy intensywne wspólne przebywanie.
Chyba głupoty piszę, więc kontynuując...
   Po basenie mżawka z przyjemnie chłodzącej zrobiła się obrzydliwie zimna, więc czym prędzej schroniłem się w siostrzanym domu, gdzie dostałem kolację, a potem podśpiewując w duchu "do ciepła, do ciepła" popedałowałem do siebie.
Rękawiczki chyba wyciągnę, choć sterane do cna. Może rzucą w carrefour nową dostawę pseudoskórzanych za 15 złotych to zafunduję sobie znowu. Poprzednie wytrzymały dwa lata, i mają dość. W domu wlazłem pod polarowy koc, przełożyłem wszystkie pozostałe aktywności na dzień kolejny i zasnąłem.
   Dziś relaks i książki. Dla odmiany. ;)