sobota, 18 stycznia 2014

Rytuał


   Wczoraj miałem bardzo podróżny nastrój. Po pracy ogarnąłem trochę i zacząłem się pakować. Uwielbiam te chwile gdy wyciągam z zakamarków wszelkie skarby, składam je na łóżku i z pietyzmem układam w plecaku. Ta ekscytacja przed drogą i oderwanie myśli od codzienności. Powrót do starych towarzyszy podróży, wydeptanych, dopasowanych, godnych zaufania. Zawsze pakuję za dużo, ale jak tu zostawić odłogiem kubek który widział tyle ognisk albo tak uniwersalny kawałek sznurka.
Spakowałem się zatem i ruszyłem na szlak. Jeszcze troszkę z głową w pracy, z wielkomiejskim tempem zasiadłem za kierownicą, wjechałem na autostradę i dopiero z czarnym niebem nad głową i wstęgą szosy przed sobą wyłaniającą się w świetle reflektorów przyszedł do mnie spokój. Radio mi się popsuło a z telefonu jakoś zniknęła muzyka co zauważyłem już w trasie, więc cisza mi towarzyszyła. Nastrój podróży zbudził wspomnienia i nawet zacząłem podśpiewywać że:
 
Cudownie jest:
Powietrze jest!
Dwie ręce mam,
Dwie nogi mam!

W chlebaku chleb,
Do chleba ser,
Do picia deszcz.

Nadchodzi noc
I zimno z nią.
Mam ręce dwie,
Obejmę się.

Ukryję się,
Utulę się
We własną sierść.

Daleko świt,
Nie widać nic.
Dwie nogi mam,
Dojdziemy tam.

Szczekają psy!
Fruwają mgły!
Niech pani śpi!

Powietrze jest:
Cudownie jest!

Mgły pojawiły się w okolicy zjazdu na Złotoryję, co, swoją drogą, kolejne wspomnienia na myśl przywiodły. Ech, takie podróże po jeden uśmiech całkiem fajne były. Samotne włóczęgi by wkręcić się na jakiś rajd, pobyć przez weekend z przyjaciółmi, uśmiechnąć się do druhny z iskierkami w oczach. Ech.
Nocne podróże w ogóle kojarzą mi się specyficznie. Z możliwie najpóźniejszymi powrotami z weekendowych rajdów. Z całodobowymi dojazdami na Mazury. Z piątkowonocnym pociągiem wiozącym na początek szlaku gdzie w sobotę rano buty zaczną deptać rozmoknięte wiosennym bądź wrześniowym deszczem ścieżki.
U celu czekał strzelający i huczący kominek, domowe wygody i gastronomiczne specjały.
Dzisiaj pół dnia sprzątałem samochód, nawiedziłem zgorzelecki basen i a wieczorem znów spasłem się na kuchni przyjaciół. Dobrze że nie piję, bo bym chyba nigdy nie pozbył się świątecznych zapasów tłuszczu. Za to jestem nadwornym kierowcą na każdej imprezie :D
Uciekam spać tymczasem bo rano na wspinanie się umówiłem, a może wcześniej zdążę pobiegać coś.

sobota, 4 stycznia 2014

Ogry



   Ciemności. Wilgoć i chłód ciągnące od kamiennych ścian. Pośrodku pomieszczenia mały płomień ledwo rozpraszający mrok. Mlaskanie i siorbanie. Wysłuchiwanie neandertalskich opowieści o żądzach, niesmacznych żartów i historii z których wyziera w każdym słowie prymitywizm i ograniczenie. Dobrze że chociaż kości nie ogryzają i nie ciskają ich za siebie bekając głośno. Staram się codziennie odkryć w tym jakąś poetykę, zobaczyć że świat jest piękny, ale udaje mi się na razie głównie przez kontrast.

   :D Naprawdę tak miałem w pracy codziennie przy śniadaniu. Te kilka zdań kiedyś wklepałem po wybitnie słabym dniu, ale stwierdziłem że są mało pozytywne więc nie rozwinąłem myśli. Po świętach do kin wszedł drugi Hobbit i jakoś mi się pozytywniej skojarzyły, grunt to nie tracić humoru ;) Swoją drogą (choć jeszcze nie widziałem) zawiedziony jestem brakiem "całe mnóstwo i ani na lekarstwo" włamyhobbitów. Ostatnio ekipa firmowa się zmieniła (tzn wróciła stara) i jest kultury więcej troszkę, to i w pracy mi weselej. Dziś było gorzej bo jeszcze bardziej sobie telefon popsułem i chyba nawet zrezygnuję z naprawy. Widocznie smartphone to nie sprzęt budowlany. Żeby głupiego gwoździa telefonem nie można było wbić. Pff.

    Dawno, dawno temu sięgnąłem po książkę. Zaczynała się opisem wędrówki dwóch steranych żołnierzy przez pustynię. Lubię takie powiedzmy fantasy militarne. Nieprzesłodzone, trzeźwe i konkretne ale jednak z ukrytym romantyzmem i idealizmem. Bo to o porządnych ludziach zwykle ;) Tak "sierżant" Zambocha jak i "Wiedźmin" Sapka czy "Achaja" Ziemiańskiego mają tę samą nutkę. Wiele zresztą takich. Nic odkrywczego, ale ciepło i nadzieja że jednak nie skończy się źle. Lubię też Kressa wszystkie te grombelardzkie opowieści o żołnierzach tylko że tam już zakończenia zwykle poruszające są a niekoniecznie szczęśliwe. Życie ;)
Wracając do opowieści- fabuła była wciągająca między innymi przez reminiscencje :) bo opowiadała o faktach znanych już z innej trochę bardziej popularnej lektury. W każdym razie opowieść była o wojnie. O państwie nauki które wojuje z zabobonem i intrygami, o dzielnych, walecznych saperach i specjalistach od techniki walczących z przeciwnikiem chcącym zburzyć uniwersytety i patrzyć jak na ich gruzach rosną mlecze :D Łatwo było się utożsamiać z głównym bohaterem i kibicować mu w przygodach i walce. Wystarczyło troszkę zmienić spojrzenie. Przeciwnikiem bowiem były wredne elfy a dzielnymi saperami orki. Książkę pod tytułem "Ostatni Władca Pierścienia" napisał pan Yeskov. Zakończenia nie zdradzę, ale fajna książka. Takie kolejne skojarzenie do tej mojej jaskini.

   Dawno temu trafiłem na jakąś grafikę Muchy. Alfonsa. Czeskiego artysty, twórcy Art Noveau. Od pewnego czasu zzaafascynowany byłem już kreską, piórkiem. Secesja z bogatą ornamentyką roślinną dobrze się w to wpisywała. No i te kobiety. Poruszające kompozycje. Kreska i kolor. Pewnie za to lubię też komiks do dziś. Nie każdy oczywiście, właściwie zrezygnowałem juz z kontaktu z tą formą opowieści głównie z powodu nadmiaru szmiry. Zalew tandety albo pseudoartystycznego nieładu. Nie mogłem dotrzeć do dobrych historii z dobrą kreską. CZasem z nostalgią przejrzę coś dowcipnego albo po prostu ładnego co jeszcze leży na dysku. Kilka albumów zaniosłem siostrzenicy żeby się uwolniła ze szponów kaczora donalda. Jesienią byliśmy w Pradze i w końcu udało mi się pójść do muzeum Muchy, choć okazało się że część płócien jest całkiem gdzie indziej- pretekst do kolejnej wyprawy. Za to kupiłem sobie wielki plakat "Muzyka" i powiesiłem na środku ściany.

   Jakiś czas temu trafiłem (za rekomendacją kumpla) na bloga. Kilka fajnych tekstów na nim znalazłem. Motywujących ale tak nienachalnie. Mądrze i życiowo. Kilka było też nachalnych albo kompletnie do mnie nie trafiających. Niestety nie mogę polecić bo już go nie ma. Szkoda mi bardzo bo naprawdę polubiłem te teksty. Błąd, że nie skopiowałem sobie. Zostało tylko kilka haseł w pamięci i nad biurkiem. No! Pierwszy raz w życiu- serio!- trafiły do mnie takie hasła że wypisałem je sobie na ścianie! Wiązały się one z naprawdę fajnymi historiami.
Może i nic odkrywczego, ale pozwólcie że zacytuję, bo mam z czego ;) :

Resetuj umysł- tu i teraz.
Żyj niewygodnie.
Bądź nierozsądny.
Pokochaj drogę.
CEL- wstań i biegnij.

Może jeszcze kiedyś znajdę te teksty, a może ktoś z Was je ma?
Blog był umieszczony pod adresem www.muchanascianie.com
Chwilowo zostały mi tylko te pięć wersów i lekko zatarte w pamięci przypowiastki ich tyczące. No i oczywiście Mucha na ścianie. Muzyka :)
   Więc tak sobie mówię w jaskini że cebula ma warstwy ;)


A tak na wieczór- four stars by Mucha