Poruszanie się rowerem po mieście ma wiele nieprzecenialnych zalet. Oprócz tego, że polują na Ciebie tramwaje, to już same plusy pozostają. Moje wieczorne, niespieszne kołowanie w stronę domu okraszone jest od wiosny feerią zapachów... taka naturalna terapia relaksacyjna na koniec dnia. Najpierw był bez, potem akacja, teraz pachną lipy. Ostatnio budowaliśmy w Bielawie, przy lipowej alejce. Przez całe ogromnie słoneczne dni zapach sosnowych wiórów mieszał się z aromatem lipowych kwiatów. W rozgrzanym powietrzu poruszanym powiewem od gór brzęczały pszczoły, przysiadając czasem na złotym drewnie konstrukcji. Sympatyczna psina chowała się w cieniu, wyszukując resztki nocnego chłodu, ale na przerwach przychodziła umilić nam czas ruchliwym nosem i miękkim jęzorem i wyprosić jakiś kawałek śniadania. Inwestor znajomy, więc dopieszczani byliśmy codziennie. Pierogi z jagodami, lody albo miska zimnych, słodkich wiśni w te upalne dni spowodowały, że czułem się jak na wakacjach u przyjaciół, a nie w pracy.
Nabrałem znów ochoty, żeby jednak dom zbudować. Kilka kubików drewna, parę narzędzi i już można mieć swój wymarzony kąt. Z warsztatem pełnym skarbów, biblioteką, kątem do muzycznych eksperymentów, pracy i relaksu. Z ogrodem dla wielkiego psa, składzikiem na sprzęty sportowe, ze ścianką wspinaczkową i tyrolką dla dzieciaków. Z wielkim piecem w kuchni, z ławeczką przed domem i miejscem na ognisko. Z grillem i piecem chlebowym. Z ziemianką. Z miejscem dla przyjaciół. Z pełnym barkiem dla przyjaciół. Z kruszarką do lodu i całym trawnikiem mięty na mojito. Z wielką kuchnią na wspólne gotowania, salonem na śpiewogrania i rzutnikiem na wieczorki filmowe. Dużo bym tak mógł jeszcze wymieniać. Chciałbym.
Wracam do formy powoli. Biegać zacząłem znów i nawet nie ma tragedii. Ze wspinaczką chirurg kazał poczekać jeszcze trochę, ale podciągam się czasem na próbę i jest coraz lepiej. Chyba basen pomógł dużo. Może w weekend już powalczę. Tymczasem miły wypad na trekking w Karkonosze przyjaciel zaproponował, fajnie było. W niedzielę prawie 40 kilometrów na rowerku po szutrach zrobiliśmy jeszcze, a doliczając wieczorny wypad na bachatę to nawet 50 mi się uzbierało. Nie zdążyliśmy zwiedzić skały koło jego domu, co planujemy już od wiosny, ale może i lepiej. Zrosnę się trochę jeszcze.
Od piątku żywiłem się grillami. Piątkowy wieczór nad Odrą pamiętny będzie z pewnością ze względu na hordy krwiożerców, złamany obojczyk i nieplanowaną kąpiel nieumiejącej pływać koleżanki. W sobotę u kumpla (swoją drogą miejscowość się Lipa nazywa) pod czereśnią magiczna noc pod księżycem przy ognisku. Niedziela wolna od węgla drzewnego była, ale w poniedziałek za to znów spotkanie, tym razem w pobliżu wody strzeżonej, żeby się Sylwia bezpieczniej czuła (bo to ekipa piątkowa znów była). Kolegi z uszkodzonym obojczykiem nie było, bo obie ręce ma unieruchomione. Zagadaliśmy się do późna i znów niewyspany byłem w pracy. Jak mi pszczoły zabrzęczały przy śniadaniu to prawie zasnąłem.
Gdy wracałem w niedzielę z tańca, minąłem taką parę. Trochę starsza pani prowadziła pod rękę chudego, pijanego faceta. Gość czerwony, z postury powiedziałbym, nałogowiec. Ubrany czysto i letnio, tylko pionu utrzymać nie mógł. Dba o niego ktoś widocznie. Pani wyraz twarzy miała zagadkowy dla mnie. Może tak się odbijają na mięśniach mimicznych tak zwane mieszane uczucia. Tak mnie to zastanowiło trochę i rozmyślania moje skierowało w stronę ludzkich potrzeb. Bo czemu ona to robi? I czemu on to robi? Jak to jest? Tak sobie pogdybałem dla rozrywki na temat różnych aspektów ludzkiego charakteru, tych pozytywnych i tych nie. Jak łatwo można swoje problemy zrzucić na głowę komuś innemu. Temu dobremu. Odpowiedzialnemu. Z takim nastrojem dojechałem pod latarnię przy której rower parkuję. Ciasno było trochę bo motocykle sąsiad z sąsiadką też tam dopięli tym razem, ale zaparkowałem i poszedłem prawie spać.
Lipą pachnie.
A to rozbudowa jaką robimy w Bielawie. Bardzo sympatyczny domek. Po tygodniu pracy, z kawałkiem :D
Grill pierwszy
Grill drugi
Wędrówkowe
Rowerowe