Pierwszy raz byłem tam w środę. Potem w czwartek.. ale po kolei ;)
W środę zaplanowałem odwiedzić kolejny kierunek w okolicy i dobiec do wypatrzonej na mapie koło stacji benzynowej zatoki Gronsfjord. Wcześniej nad tę zatokę trafiłem całkiem przypadkiem eksplorując kolejne ścieżki w okolicach jeziora w którym pływałem kiedyś. Chodziłem wtedy z aparatem (w dzień bez biegania) docelowo chcąc dotrzeć do tego biwakowego zakątka z poprzedniej środy, i któraś z kolei droga otworzyła się nagle na piękną zatokę rozciągającą na prawo i lewo, i złośliwie się skończyła. Zastanawiałem się przez jakiś czas gdzie mogłem trafić ale bez mapy nie doszedłem do prawidłowych wniosków. Teraz jestem mądry, bo mam garmina w telefonie starym (w którym działa gps) i zrobiłem zdjęcia mapy przy stacji benzynowej. Wreszcie mam wyobrażenie gdzie jestem. Na dodatek dzisiejsza wizyta w Mandal.. jakoś dziś mi ciężko uporządkować narrację więc do Mandal jeszcze wrócę ;) Zatokę w każdym razie widziałem z daleka i chciałem zobaczyć z bliska. Pobiegłem w odpowiednim kierunku i cieszyłem się z równowagi w przyrodzie a dokładniej z tego że ile jest pod górkę, tyle będzie na dół później. droga dość krótka, górki dwie właściwie, a na szczycie tej drugiej rozgałęzienie dróg. W prawo drogowskaz na jakieś hytty (domki letniskowe) a prosto.. z dróżki wiodącej do domków letniskowych w tę drogę na wprost wybiegła panienka w różowej koszulce. W krótkich spodenkach. Z blond warkoczem który bujał się w rytmie biegu. No przecież, że nie pobiegłem w prawo. droga opadała ciągle, ale jakoś zwolniłem. Troszeczkę tylko, ale nie mogłem się powstrzymać przed napawaniem tym widokiem. Na początku wioski panna zwolniła. Może dość miała świecenia tym, no, przykładem, a może jej się trening skończył. Zatrzymała się w końcu i zaczęła dłubać w telefonie a ja pobiegłem w dół. O ile cała droga była zacieniona, o tyle w wiosce wybiegłem na pełne słońce. Pogoda przepiękna, od morza wiał przyjemny wiatr a ja prawie się w głos śmiałem. Z tej mojej reakcji zabawnej na cuda natury. Z radości przebiegniętych kilometrów. Z ciepła promieni słonecznych na twarzy. Ze zmrużonych oczu. Z lekkości szalonego biegu w dół ku morzu. Z fal kołyszących łodzie i rozbijających się o betonowe nabrzeże. Z mewy szybującej w miejscu pod wiatr. I znowu z piękna natury. Droga skończyła się krótkim pomostem na którym chwilkę krótką stałem rozkładając ręce na wiatr i szczerząc zęby do północnego morza. Odwróciłem się i pobiegłem spowrotem, bo, jak większość, i ta droga była ślepa.
W ramach równowagi w naturze było oczywiście pod górę. Za to gdzieś tam wysoko była pani z opalonymi nogami ćwicząc interwały na podbiegach. Minąłem ją i pobiegłem zobaczyć hytty. Okazały się bardzo fajnym osiedlem z boiskiem do siatki i nogi, piaszczystą, malowniczą plażą ze sterczącą skałą i pływającymi pomostami dzięki którym wbiegłem jakby w namalowany pejzaż. Ciepłe światło rozlewało się po stromych zboczach wyrastających z rzucającej błyski wody. Wiatr rozprostował na całą długość norweską flagę na białym maszcie na szczycie wzgórza ponad portem. Ściany domów lśniły kolorami. Granatową wodę przecinał białą smugą niewielki jacht motorowy.
Znów trzeba było zawrócić i wspiąć się krętą, asfaltową dróżką by zachować równowagę :D Pod szczytem uśmiechnąłem się i machnąłem do koleżanki wracającej spacerkiem z treningu. Do domu miałem jeszcze jakieś trzy kilometry i jedną górkę.
Następnego popołudnia spakowałem aparat i buty do wspinania i poszedłem uwieczniać wrażenia z poprzedniego dnia. Po drodze zrobiłem dwa proste trawersy wypatrzone podczas biegania. Jeszcze obcykałem tradycyjne założenie budynków wiejskich które podziwiałem przy jakiejś wcześniejszej okazji i czasu mi zeszło trochę więc odpuściłem tę drogę na wprost, bo z osiedla hytt fiord ładniej się prezentował... ;) Na boisku młodzież grała a poza tym niezmiennie było pięknie. Pobawiłem się trochę aparatem czołgając głównie bo nie przywiozłem dużego statywu jeszcze tylko taki malutki i wróciłem do domu.
W ten sposób wczoraj znowu pobiegłem do fiordu.
Tym razem wybrałem kierunek na wprost i znów wbiegając do wioski o mało nie wybuchnąłem śmiechem. Tak, znów była piękna pogoda. Tak, przypominałem sobie moją reakcję z dnia poprzedniego. Najbardziej jednak rozbawił mnie fakt że zorientowałem się że oglądam tę trasę pierwszy raz, jakoś nie dotarły do mnie widoki przydrożne przez te opalone nogi w biegowych butach. Chyba polubię tę mieścinkę i będę ją odwiedzał na poprawę humoru. Znalazłem też leśny trakt (żeby nie było) wiodący pod górę więc zacząłem odkrywać kolejne okoliczne zakamarki. Tym razem dobiegłem na szczyt skały, gdzie stała drewniana szopka, kilka ław z kłód i kamieni, dwie huśtawki, palenisko do grillowania i miejsce ogniskowe a przede wszystkim wspaniały widok na całą dolinę i zatoczki które podziwiałem już z dołu. Na drzewie pod szczytem wisiała zalaminowana kartka po norwesku a obok niej dziurkacz INO. Ciekawe kto biega, kiedy i kto te imprezy tu organizuje.
Dziś po pracy pojechaliśmy do Mandal w poszukiwaniu starterów do telefonu, znaczy kart sim norweskich. Mimo starań nic z tego nie wyszło ale wyprawa była owocna. Zobaczyłem ludzi, byłem w informacji turystycznej z której przyniosłem naręcza map i ulotek i kupiłem pościel wreszcie. Spotkałem dwóch wędrowców z których jeden miał woreczek z magnezją przytroczony do plecaka. Niestety okazało się że nie wiedzieli nic o okolicznych miejscówkach, za to dziewczyna w informacji podała mi tytuł topo norweskiego którego mogę poszukać w księgarni. Nie omieszkam. Z telefonem pomógł Piotrek, który z resztą służy nieocenioną pomocą w aklimatyzacji mimo że jest całkiem po drugiej stronie kraju. Na ulicach Mandal minąłem również kilka osób w odświętnych ubraniach, może z okazji ślubu i parę w fascynujących strojach, jak sądzę tradycyjnych ludowych z tej okolicy. Bardzo ładne, szczególnie kobiecy. Męski miał spodnie do kolan :D
Jutro a właściwie dziś znów bieganie. Może do latarni pobiegnę wreszcie.. według ulotek jest tam kilka fajnych szlaków wędrówkowych, a właściwie spacerowych bo krótkich. Jak już będę miał rower to będę tam jeździł na jogging.