sobota, 22 czerwca 2013

Pokochaj Drogę


   Wiele fascynujących, intrygujących i niespodziewanych wydarzeń spotkało mnie ostatnio.
Mniej, lub bardziej pozytywne, wszystkie niosą ze sobą doświadczenie.
Dobrze jest doświadczać, bo w końcu to jedyne co mamy zawsze i napewno.
Siebie, ukształtowanych w dużej mierze tym, co napotkaliśmy na swej drodze (!).

"Życie cię wybrało, ale masz prawo odrzucić wyzwanie. Jaki byłby świat bez dzikich
winogron i jesiennego dżdżu? Czym stanie się droga bez pyłu i stal bez rdzy? Kim
staniesz się ty bez ludzi? Sobą.
Nie pytano nas, czy chcemy żyć. Ale tylko nam dano wybór drogi. Chwyć swoją drogę, złap swój wiatr. Nawet jeśli świat stanie się równiną, ty musisz być skałą. Dopóki jest światło, możesz rzucać cień. Dopóki jest słońce i powietrze, zawsze będzie wiatr. To dobrze, że czasem wieje w twarz." 
Księga Gór- "Lord Z Planety Ziemia"

   Chwilowo trochę więcej czasu na lekturę znalazłem, bo poturbowany nie mam szans na aktywności ruchowe. Dziś drepcząc po pokoju "żeby rozchodzić" trafiłem przed ekran, między dzieciaki próbujące wycisnąć jeszcze więcej zabawy z konsoli ze sterownikiem video. Doczekałem się komentarza, że nie mają gry o zombie. Na szczęście komentarz był od żywych, a nie od maszyny :D.

   Pisałem już, że wygrałem wspaniały weekend w Krakowie w wyśmienitym towarzystwie. Gdzieś tam nadmieniałem, że to moja pierwsza wygrana w życiu, ale fakt jest taki, że największą wygraną w moim wypadku jest wspaniała rodzina i rewelacyjni przyjaciele. Dziękuję za to często i dziwię się, że wszyscy są dla mnie tak dobrzy ciągle. Kocham was.
   Z poznaną ekipą napewno będziemy utrzymywać kontakt, choć w ten piątek nie mogłem się z Nimi spotkać. Wybaczcie, coś mi stanęło na drodze ;)

   Następny weekend też był wesoły. Koleżanka poprosiła w sobotę o asystę przy zakupie butów wędrówkowych, na co zgodziłem się z ochotą. Ostatnio coraz częściej goszczę na outdoorowym zagłębiu. Rozpoznaję ekipę, ciekawe, czy oni mnie też. Szkoda, że do Outdoorpro jest tak daleko. Fajna koleżanka tam pracuje. Na Fpince się widujemy czasem. Fajna, znaczy zajęta pewnie ;). Po wycieczce butoznawczej (owocnej, dodajmy) poszliśmy do Tralalala na superlody, ale po drodze zapachniała nam pizza. Czasem można przecież. Od słowa do słowa, kumpela zorganizowała mi niedzielę w postaci wyjazdu w góry (na rozchodzenie butów- vide poprzedni post). Dodała jeszcze, że nocuje jednego takiego Chorwata i zabierze go z nami.
   Chorwackiej braci okazało się sztuk trzy. Matej fajne fotki robi, Deni włazi gdzie się tylko da, a Zlata jest po prostu zjawiskowa. Lubię chyba blond warkocze ;). Chłopaki zawitali do Wrocławia w drodze powrotnej z Norwegii, gdzie spędzili kilka dni na dzikim noclegu w parku narodowym. Wracając postanowili odwiedzić Zlatą, kuzynkę Mateja, którą na Dolny Śląsk przywiał Erasmusowy wiatr. Nocleg załatwili sobie za pomocą couchsurfingu, i tak przecięły się nasze drogi. Oprócz zagranicznej, towarzyszyła nam również wrocławska ekipa, zgraliśmy się wszyscy i zabawa była cudowna. Świetni ludzie, mam nadzieję, że jakoś utrzymamy kontakt, a przy obecnej globalnej wiosce nie będzie to chyba trudne. A angielski sobie odświeżyłem, choć wygląda, że trzeba trochę popracować nad nim.

  Dużo jeszcze udało się upchnąć w te kilka dni. Przez chwilę miałem dwa rowery i dwa kłopoty- po pierwsze jedna zapinka to za mało, a po drugie nowszy rower ma wentylki rowerowe.Drobiazgi rozwiązują się same :D Już mam jeden rower, a dętkę muszę zmienić, to założę samochodowy ;). Dwa razy naprawiałem samochód, w tym raz własnym potem i krwią, miałem okazję podelektować się potrawami amerykańskiego grilla, odwiedzałem przyjaciół dawno i niedawno widzianych, wspin w sokołach kolejny zaliczyłem, dostałem zaproszenie na kajaki, żagle, beskidowy trekking i majsterkowanie w leśnym siedlisku. Ten tydzień zapowiada się spokojniej. Facebookowe konsultacje pozwoliły właśnie odkryć że, poza wszystkim, jeszcze obojczyk mam złamany chyba. Zrośnie się :D Siła.

   To dobrze, że czasem wieje w twarz.




Jest jak jest. Raz lepiej, raz lepiej. :D

sobota, 8 czerwca 2013

Dysonans


   Byłem dziś w klubie.
Zdarza się czasem. Przyjaciele zaproszą, to miło spędzimy wspólnie czas. Pogadamy, pouśmiechamy się do siebie, powydurniamy na parkiecie. Zwykle doceniam bardzo te chwile, ale dziś miałem obniżoną tolerancję.
Niewyspanie pewnie. Przez ostatnie półtora tygodnia średnia dobowa długość mojego snu wyniosła około 5 godzin. Dziś rano obudziłem się bez budzika, po ośmiu godzinach, fizycznie wypoczęty. Tylko mózg domagał się jeszcze trochę relaksu.
   Efekt tego niedopasowania psyche do physis nasilał się cały dzień. Jadąc rowerem przez miasto, miałem ochotę włączyć autopilota i pedałować do końca drogi. Bez myślenia, rozmów, kakofonii dźwięków. Zresetować umysł i po prostu chłonąć otaczający świat, będąc obok, w pędzie, za jedyne obciążenie głowy mając zadanie zmuszenia mięśni do ruchu. Skręciłem do domu. Kupiłem ser na sernik, ale przypomniałem sobie, że za dwie godziny impreza. Odpocząłem trochę, z rozkoszą współdzieliłem posiłek z przyjaciółmi, przy czym dowiedziałem się, że u nas też impreza wieczorem. Do "Nietoty" pojechałem rowerem, chcąc jeszcze trochę relaksu zażyć, ale za blisko.
   Na miejscu kumple, przyjaciółki, znajomi i nieznajomi. Ładne dziewczyny, głośna muzyka, drinki. Dziś to nie mój klimat. Te prasowane koszule, skórzane kurteczki, sterczenie przed kontuarem w czapeczce. Ekipy z wieczorów panieńskich i kawalerskich. Lans i pozerka. Dziś chciałbym naturalności. Ciepła. Iskierek w oczach i rozmowy. Dudnienie muzyki w uszach zniechęcało. Zmęczenie głowy wywoływało pieczenie oczu i ukradkowe ziewanie. Podzieliłem się z ekipą kilkoma opowieściami, póki jeszcze muzyka była na tyle niegłośna, że dało się coś usłyszeć. Popodziwiałem chwilę ładną dziewczynę siedzącą dwa stoliki dalej, gdy już nie dało się rozmawiać. Zamiast na parkiet, poszedłem do domu, szukać jakiejś oazy spokoju.
   "Do lasu mnie. I do gór. Bardzo."  Dziś. Dobrze, że jutro w góry idę. Na klatce schodowej minąłem się z naszą domową imprezą, która eksportowała się na miasto. I tak: "Na zachód, w góry ruszyć, jestem gotów".
 Dobrej Nocy.

piątek, 7 czerwca 2013

W sieci



   Sieć to bagno, mówią. Bagno wciąga. Łatwo w nim natrafić na zapomniane skarby, gmachy starożytnej wiedzy, chatki wiedzących, zapierające dech w piersi widoki, ale pełno jest też niewartych uwagi gór śmieci. Tereny jak z bajki. Można tam spotkać zadziwiające indywidua. Rozwydrzone dzieciaki, którym coś wyżarło zrobioną z cukierków ścieżkę, zagubione istoty, szukające same nie wiedzą czego, brodzące w błocie grupki zielonych chłopców z wirtualnymi maszynkami do zabijania, a wreszcie przechodzących własną ścieżką wędrowców, chętnie obserwujących cuda które rozwiną im się przed oczami, ale dążących w swoją stronę, z jakimś celem na horyzoncie. Właściwie, dla mnie, chyba właśnie ludzie stanowią największą wartość internetu.
   Portale społecznościowe to te najbardziej klejąco- mlaskające i wypuszczające banieczki metanu zakątki grzęzawiska. Jak już omsknie Ci się noga na śliskim mchu i wpadniesz, ciężko wyjść. Najgorzej, że wydeptane ścieżki rozgałęziają się coraz bardziej, mnożą i właściwie wszystkie na końcu mają ikonkę "polub nas na facebooku". Jak już wpadniesz, robi się ciepło i swojsko. Natykasz się na najbliższych przyjaciół, znajomych, którzy mają akurat trochę czasu, żeby pogadać albo po prostu ciekawych ludzi, dzielących się chętnie swoimi pasjami, obserwacjami świata, wiedzą lub humorem. Jakoś oni wszyscy zasłaniają cel będący kiedyś na końcu ścieżki. Ciężko jest przejść najkrótszą drogą wśród tylu ludzi, na drugą stronę. Podziwiam tych, którzy to potrafią, ale jednocześnie im współczuję. Ludzie są wspaniali. Tak łatwo jest wreszcie utrzymać kontakt z przyjaciółmi. Czasem jesteśmy zapracowani, zajęci Bardzo Ważnymi Sprawami, ale głupi drobiazg, parę słów lub przypomniana piosenka wrzucona na tablicę daje sygnał: jestem z Wami. Pamiętam, że Wy jesteście ze mną. Bo mimo swoich spraw, przecież kradniemy kilka minut na zerknięcie, co nowego u Przyjaciół. Okropna kawa? Urodził nam się synek? Nieporównywalne? Jestem z Wami.

   Fajnie poznawać ciekawych ludzi. W pracy, na ścianie, imprezie czy aerobiku. W górach albo w parku. Na rowerze i w sklepie. Na kursie tańca albo ceramiki. W internecie. Nawet narzędzia do tego wymyślili. Serwisy takie jak choćby sport42, zaktywowani czy randkowa sympatia. Czasem ciężko od nadmiaru, czasem wręcz przeciwnie, ludzie otwarci albo zamknięci w sobie, dusze towarzystwa i samotnicy, weseli albo skwaszeni, chętni do kontaktów, albo nie do końca wiedzący co tu robią.
   Ostatnio było łatwiej :) Ktoś wybrał za mnie i na dodatek zaprosił nas wszystkich, zafundował świetną kolację i mega zabawę w pozowanie przed obiektywem. Dużo wolnego czasu pozwoliło zgodnie z własnymi preferencjami ustalić plan imprezy, a że ekipa energetyczna i pozytywna, gruszek w popiele nie zasypywaliśmy. Właściwie nie wiem, kto wybierał, ale trafił świetnie. Czuliśmy się wszyscy jak na spotkaniu starych przyjaciół, a nie ludzi znanych sobie od kilku zaledwie godzin. Rozmowy i zabawa, znów rozmowy i spacery, wszędzie dużo uśmiechu i serdeczności. Akceptacja. To, czego człowiek potrzebuje od drugiej osoby. Każdy był inny, miał ciekawe opowieści na kompletnie obce pozostałym tematy, a jednocześnie wyczuwało się więź. Dziwne i zastanawiające, ale wspaniałe. Noc okazała się za krótka, a czas powrotu nadszedł niespodzianie, zmuszając wręcz do biegu ku środkom komunikacji. Ja, w każdym razie, musiałem biec :).