sobota, 24 stycznia 2015

Gwiezdna wywrotka

   Powinienem poskładać te teksty w ciągu kilku następnych dni i je zarchiwizować bo szkoda mi by było żeby zaginęły kiedyś.Nawet już się za to zabrałem w zeszłym miesiącu i chyba ze trzy strony mam przygotowane.. Przywiązany jestem do moich wizyt tutaj. Lubię czasem przeczytać sobie jakiegoś starocia. Co prawda obiektywizmu we mnie ani krzty i, na przykład, nie zauważyłem powolnych zmian we wpisach. Dopiero przyjaciółka zwróciła mi na to uwagę. Właściwie nie czuję żebym się zmienił w tym, krótkim przecież, czasie. A jeśli już- to czy na lepsze? Nie potrafię ocenić.

   Dawno mnie tu nie było. Otwierałem tylko w biegu plik na pulpicie żeby kilka słów- haseł wklepać po chwili refleksji albo po jakiejś przygodzie. 35 wersów, czasem z jednym słowem tylko, czasem z paroma, z rzadka zawierających w miarę składne zdanie. Do tego kilka notatek w telefonie raczej niezdatnych do niczego bo zapisanych pod wpływem silnych emocji tak naiwnych i nie przystających do rzeczywistości że aż wstyd czytać ;) Pewnie marzenia nie muszą być realne. Takie ich prawo. Mam wybujałą wyobraźnię, to akurat pewne, a zderzenia z rzeczywistością bywają bolesne.
 
   Pobłażałem sobie ostatnio- czyli od świąt. Trenowałem (o ile można to tak nazwać) niewiele, delektowałem się domowymi frykasami niedostępnymi na obczyźnie i nadrabiałem braki kulturalne lekturą i wizytami przed dużym ekranem. Na kulturę wyższą (troszeczkę wyższą) miałem nawet przez chwilę chęć ale się rozmyło.
   Obiecałem sobie że wraz z powrotem na północ zacznę odtruwanie organizmu i wezmę się do roboty. Moja słaba silna wola ugięła się pod ciężarem jednej tabliczki czekolady i pudełka czekoladek. Powiedzmy że to przez stresy w pracy i zapomnijmy ;) Niestety zostały jeszcze cztery tabliczki- czy może tablice bardziej bo ogromne są- przywiezione z kraju i testujące bez przerwy moje samozaparcie. Więcej grzechów nie pamiętam..
   W czwartek wracając ze wspinania podziwiałem bezchmurne niebo. Endorfiny poprawiły humor choć był to kolejny po poniedziałkowym trening na którym grawitacja wygrała. Przynajmniej tym razem dłonie mogły utrzymać kierownicę. Od wtorku leży tu śnieg i białe czapy odmieniły wygląd gór wokoło. Nadały im charakteru, trójwymiaru, wypchnęły zza kurtyny ciemności. Lekko podświetlone łuną bijącą od miasteczek niebosiężne urwiska przyciągały mój wzrok i zastanawiałem do czego ten widok da się porównać. Przez całą drogę radio szumiało co chwilę gubiąc fale, jak to w górach, a myśli błądziły wokół wspomnień, marzeń, obaw i nadziei do których nie wypada się przyznawać. To znaczy do szczegółów, bo faktu istnienia takowych niestety nie da się ukryć i przyjaciele wiedzą że pragmatyzm to nie jest moja silna strona choć się staram ;)
Zaparkowałem na górce koło domu bo z dołu nie da się wyjechać jak jest oblodzone i po zgaszeniu silnika ogarnęło mnie niesamowite uczucie. Było ciemno. Ciepło. Przed oczami roztaczał się widok na północne niebo pełne gwiazd. Wokół śnieg. Spokój. radio złapało fale i coś tam szemrało po norwesku w przerwach między pozytywnymi nutkami. Ruszyć mi się ręką nie chciało. Dobre to było miejsce. Tylko moje. I wcale nie czułem że siedzenie obok jest puste.
   Chyba trochę boję się wpuszczać kogoś do mojego świata. Oczywiście jestem otwarty na nowe znajomości, przyjaźnie nawet. Wolałbym jednak mieć w okolicy kogoś ze starych przyjaciół kto posiedzi na fotelu obok w milczeniu chłonąc chwilę i widok bez słowa, wiedząc że czujemy to samo i nie ma co strzępić języka.
   Szkoda że się tak porozjeżdżaliśmy po świecie wszyscy, ale z drugiej strony to fajne. Samo bawienie się myślą o czekającej podróży do Irlandii, Indii, Islandii, Finlandii czy (oczywiście) Polski jest przyjemne. Lubię przygotowania do podróży. Lubię ten czas gdy zostawiam wszystko co niepotrzebne za sobą. W plecaku niezastąpiony i wypróbowany nieraz zestaw dzięki któremu wszędzie się odnajdę, czasem jakiś drobiazg wieziony przez pół świata tylko po to by ujrzeć czyjś uśmiech, trochę jedzenia i aparat. Nie jestem wielkim podróżnikiem ale moje małe wyprawy cenię bardzo. Pewnie że chciałoby się jak Renia rzucić wszystko i ruszyć wokoło świata, albo jak Ola przenieść na daleki wschód i żyć ze swojej pasji.. ale moja droga też jest dobra. Krok po kroku :)
   Rany, ale się rozpisałem i to o niczym właściwie :D
Z 35 wersów poruszyłem może 6 a wszystkie konkretne przygody zostały jeszcze do opowiedzenia.. no nic to, może następnym razem się powstrzymam od dygresji.
   A żeby nie było tak całkiem o niczym to dzisiaj biegałem, nowe buty spisały się bardzo dobrze a fakt że wlała się do nich ze dwa razy cała kałuża roztopionego śniegu wcale (o dziwo) nie przeszkadzał. Kolce które wypróbowałem pierwszy raz też zdają egzamin. Zimowe biegówkowe spodnie (o wstydzie, facet w obcisłych gatkach- MAMIL, to już ten wiek ;)) okazały się rewelacyjne a i czołówka na medal. Słowem z zakupów zadowolony bardzo i tylko suszarkę do butów jeszcze wypróbować muszę dziś. Biegnąc raz zagapiłem się na gwiazdy i wywróciłem na równej prawie drodze nadwyrężając lekko kostkę(z przewrotką więc gimnastyka na całego) a jak już nadmieniłem ulubiona ścieżka na bunkry okazała się w obecną pogodę dość.. głęboka. Nie żebym spodziewał się wrócić o suchej stopie bo zakup obuwia z gore-texem odłożyłem na lepsze czasy i biegam w butach z siatką. Może za to wyschną szybciej.
   Resztę wieczoru po kąpieli spędzam zatem słuchając Arethy Franklin i pochodnych, podrygując do taktu stopami w grubych i miękkich czerwonych skarpetach, popijając trochę oszukane kakao i grzejąc uda laptopem. Późno się zrobiło a zaplanowana na dziś rozmowa z szefami (sic!) przełożona została na jutro (a dokładniej dostałem zaproszenie na wspólne śniadanie do hotelu) więc chyba czas spać. Szczególnie że wymyśliłem sobie poranny jogging jeszcze. Niezbyt mądrze.
   Teraz już mam 7 wersów z 35 zaliczone ale za to doszły nowe o aparacie ;)
Na zdjęciu wielki wóz oczywiście a wielki wóz na budowie to wywrotka.. więc taka gwiezdna wywrotka :D Dobrej nocy wszystkim.
 Szata jesienna
 Szata zimowa
Złoto północy